Zaczęło się już w autobusie - zablokowana przez grupkę stojących staruszków kurczowo trzymających się swojego miejsca przy drzwiach kiedy cała reszta autobusu świeci pustkami (a jakże inaczej!), stanęłam tuż przy drzwiach bez możliwości przejścia dalej. Zaraz będzie krzyk - myślę sobie kiedy autobus powoli zwalnia przed przystankiem Dw.Wileński. Wraz z hamulcem rozdziawia się (bo inaczej nazwać tego nie mogę, przepraszam) twarz starszej kobiety o naburmuszonym wyrazie - Jak pani stanęła!? Przecież ja wysiąść muszę! - Moje ciche "ale jak miała przejść?" zostaje przyćmione przez odpowiedź żwawego staruszka - A pani niech tak sie nie pcha! Za to jakiś inny pan pouczył mnie, że z walizką to w ogóle nie można wsiadać. Wśród tej kilkusekundowej kanonady okrzyków skulona uciekam na miejsce wskazane przez chyba jedynego życzliwego w tym autobusie. Siedzę jak mysz pod miotłą. Trzymam walizkę. Mocno.
"Wiesz, to są ci których nie wpuścili" pociesza K.
Wchodzę na bazar. Wszystkie miejsca do rozłożenia są zajęte. Przechadzam się dalej. Moją uwagę przykuwa nieduży kawałek chodnika między typowymi przekupami. Patrzą się na mnie. Boje się i po raz setny dzwonię do K. "Bierz, bo ktoś Ci zajmie! Nie daj się wytargować!"
Rozkładam się. Zawartość mojej walizki została dokładnie przeanalizowana przez praskie przekupy.
-Pani weźmie tą walizkę, przejście tu musi być. Bo wzięła się pani tu tak rozkłada bez pytania.
Ludzie zaczynają się zbierać przy moim stoisku, praska przekupa nie odpuszcza. Jedna z pań zaczyna mnie bronić (dialog ocenzurowałam):
- Daj się pani człowiekowi rozłożyć, każdy ma prawo!
- Ale bez pytania się tu rozkłada!
- A pani ziemia?
- A pani to kto, adwokat? Do sądu idź!
- O, o patrzcie ją!
Po tej rozmowie nastała 3 godzinna cisza przerywana łypaniem spode łba. Słońce mocno grzeje, a ja jestem głodna. Ludzie sie zbierają - to ja też! W międzyczasie nawiązałam nić porozumienia z inną panią (tu popilnuję, tu rozmienię), która podeszła do mnie w trakcie składania ubrań: - I co, jak u pani? Marniutko, co? Ja wiem, bo proszę pani ten bazar jest beznadziejny, tak. Wie pani gdzie jest dobrze? Na olimpii. I to w niedziele najlepiej jechać. Wie pani, ja bym pojechała ale to trzeba mieć samochód. Bo ja mam za dużo towaru, na tych wózkach nie dam rady.
I tym optymistycznym akcentem zakończyłam moją przygodę na Pradzę. Spotkało mnie jeszcze parę innych drobniejszych niespodzianek. Niestety K. nie powiedział mi jak mam wracać i godzinę telepałam się do domu.
Za tydzień w sobotę też jadę. I w niedzielę też, na olimpię.
Tym razem z K ;)
Betty
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz