wtorek, 20 sierpnia 2013

Praga rządzi

Dziś sobota, dzień wyjątkowy - ruszam na bazar. W zeszlym roku na sprzedaży starych ciuchów i innych dupereli zarobiłam 400zł, więc gdy tylko pasek zaczął się w zatrważającym tempie zaciskać spakowałam walizę i pojechałam na Pragę. W tym roku akcja Flea Market na cyplu czerniakowski (tzw. Miasto Cypel) coś nie idzie. A szkoda, bo warunki gastronomiczno-sanitarne są o wiele lepsze i przyjemniejsze niż te na targowisku "Namysłowska".
Zaczęło się już w autobusie - zablokowana przez grupkę stojących staruszków kurczowo trzymających się swojego miejsca przy drzwiach kiedy cała reszta autobusu świeci pustkami (a jakże inaczej!), stanęłam tuż przy drzwiach bez możliwości przejścia dalej. Zaraz będzie krzyk - myślę sobie kiedy autobus powoli zwalnia przed przystankiem Dw.Wileński. Wraz z hamulcem rozdziawia się (bo inaczej nazwać tego nie mogę, przepraszam) twarz starszej kobiety o naburmuszonym wyrazie - Jak pani stanęła!? Przecież ja wysiąść muszę! - Moje ciche "ale jak miała przejść?" zostaje przyćmione przez odpowiedź żwawego staruszka - A pani niech tak sie nie pcha! Za to jakiś inny pan pouczył mnie, że z walizką to w ogóle nie można wsiadać. Wśród tej kilkusekundowej kanonady okrzyków skulona uciekam na miejsce wskazane przez chyba jedynego życzliwego w tym autobusie. Siedzę jak mysz pod miotłą. Trzymam walizkę. Mocno.


Wysiadam i idę według instrukcji K, mojego przyjaciela który nie mógł mi pomóc tego dnia (ach, dlaczego akurat wtedy). Przechodzę przez aleję obstawioną z obu stron skupiskami staroci, dupereli i ubrań typu second hand. Sprzedający mogli by spokojnie zagrać typów spod ciemnej gwiazdy.
"Wiesz, to są ci których nie wpuścili" pociesza K.
Wchodzę na bazar. Wszystkie miejsca do rozłożenia są zajęte. Przechadzam się dalej. Moją uwagę przykuwa nieduży kawałek chodnika między typowymi przekupami. Patrzą się na mnie. Boje się i po raz setny dzwonię do K. "Bierz, bo ktoś Ci zajmie! Nie daj się wytargować!"
Rozkładam się. Zawartość mojej walizki została dokładnie przeanalizowana przez praskie przekupy.
 -Pani weźmie tą walizkę, przejście tu musi być. Bo wzięła się pani tu tak rozkłada bez pytania.
Ludzie zaczynają się zbierać przy moim stoisku, praska przekupa nie odpuszcza. Jedna z pań zaczyna mnie bronić (dialog ocenzurowałam):
- Daj się pani człowiekowi rozłożyć, każdy ma prawo!
- Ale bez pytania się tu rozkłada!
- A pani ziemia?
- A pani to kto, adwokat? Do sądu idź!
- O, o patrzcie ją!
Po tej rozmowie nastała 3 godzinna cisza przerywana łypaniem spode łba. Słońce mocno grzeje, a ja jestem głodna. Ludzie sie zbierają - to ja też! W międzyczasie nawiązałam nić porozumienia z inną panią (tu popilnuję, tu rozmienię), która podeszła do mnie w trakcie składania ubrań: - I co, jak u pani? Marniutko, co? Ja wiem, bo proszę pani ten bazar jest beznadziejny, tak. Wie pani gdzie jest dobrze? Na olimpii. I to w niedziele najlepiej jechać. Wie pani, ja bym pojechała ale to trzeba mieć samochód. Bo ja mam za dużo towaru, na tych wózkach nie dam rady.
I tym optymistycznym akcentem zakończyłam moją przygodę na Pradzę. Spotkało mnie jeszcze parę innych drobniejszych niespodzianek. Niestety K. nie powiedział mi jak mam wracać i godzinę telepałam się do domu.
Za tydzień w sobotę też jadę. I w niedzielę też, na olimpię.
Tym razem z K ;)
Betty

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz