Dzień po "resecie" los zaczął mnie od razu sprawdzać. Zrzucił na mnie dość ciężką rzecz, sprawę, decyzję, chyba najcięższą ever. Mimo moich starań to coś zbiera codziennie żniwo w postaci gęstych łez. Nie wiem co robić i jestem totalnie zagubiona w czasie i przestrzeni. Czy znów czeka mnie
summertime sadness? Przechodzę baardzo dziwne stany, zastanawiałam sie nawet nad ochotniczym zgłoszeniem do Instytutu Psychiatrii i Neurologii. Śmiesznie, prawda? Jedyne co w tym dobrego to stres zajadjący się moimi zbędnymi kilogramami, nie muszę więc martwić się o prezencję mojego ciała w bikini. Po tych kilku dniach stwierdziłam, że najlepszym wyjściem będzie ucieczka, więc zaszywam się w mojej podwarszawskiej oazie spokoju, który może wreszcie odzyskam.
Z takich bardziej pozytywnych spraw to udało mi się osiągnąć coś wręcz niemożliwego - wykradłam się cichaczem z domu pod pretekstem pracy i nocowania u przyjaciółki, a wylądowałam w Gdyni na Openerze. I bez przypałowo udało mi się wrócić. Super, co? Jestem z siebie dumna. To mój drugi festiwal, ale odczucia i ekscytacja te same. Tym razem pojechałam z towarzystwem, ale jakże wspaniałym, kochanym i pełnym wsparcia w tych najbardziej stresujących chwilach. Zaliczyłam też plażę! Teraz pozostały mi cudowne wspomnienia♥
Jest jednak coś co mnie trzyma przy tym wszystkim - nadzieja i wiara w człowieka. I tego nikt mi nie odbierze.
Jutro nowy dzień, a mianowicie moje imieniny. Ciekawe co przyniesie.
Betty
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz